Już od początku zeszłego tygodnia jakiś katar się do mnie przyczepił. Co by było mało to wcale się nie chciał odczepić, tylko Panią Grypę przyprowadził. Przed samiutkim weekendem ścięło mnie z nóg. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Bolał mnie każdy mięsień. Na szczęście Pan Mąż wziął urlop i się Młodym zajął aby Matka się wyleżeć mogła. No i leżałam cały piątek, sobotę i niedzielę. Młody przez te dni wstawał dopiero po 8, więc Pan Mąż wyspany i zadowolony. Młody chyba Matce na złość robi, bo dziś jak już zostaliśmy sami w domu to obowiązkowa pobudka o 6.00.
Prawdę mówiąc to ja się strasznie wynudziłam nic nie robiąc. Oczywiście pospać w dzień nie było można bo Panowie dość aktywnie spędzali ten czas tylko we dwóch, turlając się po podłodze i wydając dzikie okrzyki. Jak wychodzili na spacer, to Matka wtedy jakoś zasnąć nie mogła bo co chwilę w głowie był Młody. Czy mu nie zimno? Czy Pan Tata założył mu rękawiczki? Czy poprawił szaliczek, aby po szyi wiatr nie wiał? Czy aby na pewno nie poszedł w stronę stawu z kaczkami? (Młody jak na razie boi się tych krzyczących kaczek). Tysiąc myśli na minutę. A jak panowie wracali to harce i okrzyki trwały do wieczora. Młody grzecznie szedł spać, bez marudzenia i wyrzucania poduszki z łóżeczka. Normalnie sielanka.
Gdyby nie to, że się koszmarnie źle czułam to bym tak "chorować" mogła częściej ;) nawet mimo wynudzenia się na maxa. A tak na serio, to mi smutno było tak leżąc samej i nie móc się pobawić z własnym dzieckiem, nie móc go nakarmić. To już chyba tak zawsze będzie, że będę tęsknić za Młodym zawsze i wszędzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz